Gość
|
Wysłany: Sob 21:17, 21 Lis 2015 Temat postu: Potrzebuję się wygadać... |
|
|
Witam wszystkich, życzę od razu miłego weekendu
Uprzedzam, będę pisał troszkę chaotycznie, gdyż postanowiłem dać sobie upust emocji...
Nawet w sumie nie wiem od czego zacząć. W każdym razie, mam 24 lata, jestem po studiach pracuję, jestem z pracy zadowolony. Generalnie jestem w miarę zadowolony z życia. W miarę...
Jak się pewnie domyślacie, brakuje mi drugiej połówki. Jest to najważniejszy "brak" w moim życiu. Nie miałem szczęścia do dziewczyn. Dlaczego zapytacie? Żebym to ja wiedział.... To znaczy wiem... ale nie potrafię za bardzo tego zmienić... Kiedyś "pracowałem" (starałem się, zabiegałem o nią) nad jedną dziewczyną 4 lata (czasy licealne). Byliśmy dobrymi przyjaciółmi, udało się... na 3 dni... tak... potem jej się "odwidziało". Nie powiem, po tak długim okresie poddałem się (w stosunku do niej)... I to jest także moja wada, ale o tym za chwilę... Natrafiałem na różne dziewczyny, które mniej lub bardziej mi się podobały... i tutaj zaczyna się ciekawa rzecz... zaczyna się od zaproszenia na kawę, prawda? No od zaproszenia gdziekolwiek... 80% przypadków .... cisza albo zbywanie... Jejku, jak ja kocham to, że gdy pada to magiczne pytanie, "może wyskoczymy na herbatę?" dziewczyna milczy, albo odpowiada na coś innego, a pytanie przemilcza... ostatecznie przekłada na świętego nigdy... jedziemy dalej... no jest spotkanie... mniej lub bardziej gadka się klei... no ale grunt niewybadany (teraz już umiem sobie z tym radzić, do niedawna jakoś... no nie wiedziałem jak się dowiedzieć o...), ma chłopaka czy nie? No bo musicie wiedzieć... jestem wychowany na tym "francowatym" moralnym kręgosłupie... Ostatni rycerz na białym koniu... To sprawia, że mam zasady... dziewczyna zajęta=ja się nie wtrącam... Nie ma wagonów, których się nie da odczepić powiecie... Tak, jasne, nawet małżeństwa z 30 letni stażem się rozpadają z powodu innej osoby.. ale ja tak nie potrafię.. nie mógłbym ... no i naprawdę nie potrafię... żaden ze mnie casanowa, nie jestem przebojowy.. ale o mnie za chwilę... Spotkanie jakoś minęło, zazwyczaj staram się odprowadzić ile się da... no i co? Ani tutaj "wymusić" jakiegoś całusa albo jak tutaj dać do zrozumienia... bo znów musicie wiedzieć, że nie jestem osobą, która wychodzi po pierwszym spotkaniu z założenia, że musi iskrzyć.. W sumie, zawsze się zastanawiam, jak niektórzy to robią, że z jednego wyjścia do pubu robią kolację ze śniadaniem u drugiej osoby... Znów, no nie potrafię.. No i potem jak nawet pociągnę relację, to się dowiaduje, że " nie ma czasu". No tak, nie jest zainteresowana... Rany, nie można powiedzieć wprost? Tak, wiem, ciężko jest być bezpośrednim, nawet facetowi, co dopiero kobiecie, bo zaraz nachodzą myśli "aa, nie urażę go... no fajny jest w miarę, no ale nie materiał na chłopaka.. więc zbędę go, domyśli się... mądry jest"... Długo nie byłem... dobrze, że teraz jestem... Ale wolałbym usłyszeć to wprost, dlatego mam WIELKI szacunek do pewnej znajomej, która po zaproszeniu jej na herbatę, powiedziała, że sorry, ale spotykam się z kimś, i to będzie nie w porządku dla tej osoby i w stosunku do Ciebie... niby nic... a po tym jednym zdaniu, dziewczyna ma szacunek u mnie do końca życia... Bo się zaraz zgubię.. Nie zanudziłem was? To nawet nie jest połowa, stety niestety... No i tak to szło... Potem jakoś tak przestałem szukać okazji... Prowadzę normalne życie, mam niewielu dobrych znajomych, 2 przyjaciół, ale to mi wystarczy.. lepiej dbać o 2-3 relacje, niż mieć 500 znajomych na facebooku... Życie towarzyskie w zasadzie ograniczam na własne życzenie, ale uwierzcie.. lenistwo to tylko mała część... nie mam zdrowia na imprezowanie przez cały weekend, raz na 2 tygodnie to maks... Organizmu nie oszukam, tych 8 godzin snu potrzebuje... Po za tym... jestem osobą raczej lubiącą zacisze domowe z nutą, taką dużą, ale jednak nutą, potrzeby wychodzenia do ludzi, podróżowania, bycia na łonie natury, w kinie czy pubie bądź na dyskotece... Mam odwrócone proporcje, niż inni ludzie. Aczkolwiek nie uważam się, abym był zamknięty w czterech ścianach i czerpał z tego złudną przyjemność.. .bez przesady... No i tak... nie stwarzałem okazji do spotykania się z dziewczynami... podryw "z niczego", do przechodzącej bądź siedzącej na ławce dziewczyny? Zapomnijcie... Nie jestem nieśmiały... ale potrzebuję się "rozkręcić", mieć "punkt zaczepienia" (może być to siedzenie wspólne do lekarza, a ktoś będzie np. czytał książkę, wtedy zagadam), bez tego nie potrafię stworzyć sytuacji... W akcie hmm... desperacji? nieee... może, walki z samym sobą, napisałem post na popularnym portalu, gdzie właśnie miały "styknąć się" osoby samotne... I przełom.... tak.... napisało do mnie 10 osób, z 4 miałem dłuższy kontakt, a z 1... skracając maksymalnie, stworzyłem związek... matko, nie wiecie jakiego pozytywnego kopa mi to dało... okazało się, że gdy ktoś mi dał szansę, potrafiłem być czuły, kochający... wspólne spędzanie czasu, przytulanie się, długie pocałunki... Bo musicie wiedzieć, że odmieńcem nie jestem, potrafię kochać, i chcę być kochany...No ale...rozpadło się... z bardzo poważnego powodu, gdzie wspólne plany na przyszłość mogły się okazać katuszami dla obojga... Racjonalizm wziął górę... rozstaliśmy się, w przyjaźni... Dlaczego nie walczyłem? No, wiecie... to moja zaleta bądź wada.. nie wiem... jestem bardzo racjonalny, stosunek tego do emocjonalności to 70/30... Nie jestem osobą, która walczy, pisze, nachodzi, ma szalone pomysły, śle listy i w ogóle... nie to nie, tak to tak... Ale kochać też potrafię.. No i wróciłem do punktu wyjścia... To co.... hmm.. portal randkowy? ok.. No i znowu.. czy piszę śmiesznie, czy poważnie, elokwentnie bądź zdawkowo, "wiadomość przeczytana" i zero odzewu.. z 1 dziewczyną się spotkałem... ale nie spodobała mi się... z wyglądu i charakteru.. Oho, powiecie... Wybrzydza... No to.. tak... macie rację... ale bez przesady.. Nikt mnie nie przekona, że tylko wnętrze się liczy.. dziewczyna musi mi się spodobać.. do relacji max. przyjacielskich, wygląd dla mnie nie istnieje.. BA, zawsze jakoś lepiej dogadywałem się z tymi...bardziej brzydkimi czy mniej przebojowymi.. i ok, spoko, są to często bardzo wartościowi ludzie, inteligentni, można pogadać.. Ale nie do relacji chłopak dziewczyna... Jestem facetem, najlepiej by było mieć piękną dziewczynę 90/60/90 ale bądźmy realistami.. Nie... Są 3 warunki jakie stawiam dziewczynie... 1, nie do ominięcia, ładna buzia... musi mi się spodobać... 2, też raczej nie do ominięcia, odpowiednia waga... nie nie nie, nie wybrzydzam, ale proporcje jakieś zachowane muszą być... co innego kształty, co innego być grubym... 3 warunek, do ominięcia, długie włosy... Tylko tyle i aż tyle... Powiedzcie mi, to dużo? Aż tak wybredny jestem? Aż z ciekawością zobaczę, co inni myślą... tak, na czym to ja.. aha.. czyli z portalu nici.. Dochodzimy do dnia dzisiejszego...
Powinienem jeszcze powiedzieć coś o sobie więcej... Jestem osobą po studiach, to już wiecie, pracuję, mam stabilne zatrudnienie i satysfakcjonującą (tak... dziwne, nie?) płacę... Ale nie jestem przebojowy, ani duszą towarzystwa... Nie zależy mi (aż tak) na samochodzie (posiadam), ogólnie rzeczach materialnych... nawet czasem zakrawam o skąpstwo.. ale powoli się tego oduczam... do grobu kasy nie zabiorę ;p Można powiedzieć, poziom: oszczędny. Lubię inteligentne rozmowy, o wydarzeniach, ideach, polityce bądź religii... no ogólnie kategoria "takie trochę poważniejsze, wnoszące do życia coś, co pozwoli konstruktywnie poszerzyć wiedzę". Gubię się przy tematach o byle czym, tzw. przepraszam, "du... marynie"... Od rozmówcy oczekuję coś więcej (dialog via sms czy chat) niż: tak, spoko, jasne, co tam? Jem obiad, a ty?... Tak jak mówiłem, lubię wyjść do kina, na spacer, obejrzeć film, przygotować obiad (nie częściej niż 2 razy w tygodniu ;P), pozwiedzać, takie tam... nieregularnie pobiegać, chodzę na basen 2 razy w tygodniu... Diety nie trzymam, jem normalnie.. O może to wam powinienem napisać? Nie jestem brzydki... serio... jestem przeciętny z dozą "ładny, może się komuś podobać". Jednak w życiu wiele osób mi mówi, że jestem z aparycji jakiś taki .. poważny.. nie uśmiecham się... eh.. serio? Mam taką mimikę, subtelny uśmiech, gdzie czuję radość i wydaje mi się, że się uśmiecham, w lustrze jest niewidoczny.. muszę naprawdę naciągnąć policzki, co wygląda z kolei głupio, żeby widać było, że się uśmiecham... czyli ludzie biorą mnie za ponuraka, tak?... Muszę z tym żyć... Do niedawna się trochę tak jakby użalałem nad sobą... Minęło, udało mi się to przewalczyć, teraz walczę z lenistwem.. mam słomiany zapał... tyle rzeczy bym zrobił, tyle bym się nauczył... potem i tak w większości siedzę przed komputerem... bolączka wielu... ale dzień po dni wyrywam się z tego, wracając do aktywności fizycznej, czytania książek (różnych) oraz próbowania sił w kuchni.. Wiem, że macie z tym problem ( z komputerem) ale walczmy.. tak, walczmy.. nie poddawajmy się... Jak widzicie, jestem osobą bez jakiejś jednej silnej pasji, czym bym mógł zaimponować kobiecie... jestem, jak mi się wydaje normalny... Nie dam sobie wmówić, że jestem inny. Aczkolwiek wiem, że trzeba nad sobą pracować.. tylko jeśli sam się nie przemogę, to nikt za mnie tego nie zrobi... Więc nie doradzajcie mi proszę, psychologa... taki temat jest pod spodem, od kolegi z Legnicy... i tutaj go popieram... To marnowanie pieniędzy... A jak naprawdę życie mi da w kość, to do niego pójdę... na razie próbuję innej drogi.. bo podsumowując, brakuje mi w życiu tylko kogoś bliskiego.. tyle i aż tyle... na koniec dodam, że z różnych względów preferuję osoby z Wrocławia...
Takie jeszcze pytanie do dziewczyn, czy wy naprawdę oczekujecie (jasne, że nie wszystkie, ale nawet tak "w pierwszej kolejności) takiego faceta co to ma gruby portfel, jest zaj.... pewny siebie, ma samochód taki, że ja z rocznej pensji go nie kupię, który będzie super obrotny życiowo ( i tutaj wam powiem... hmm.. no tak, kto by nie chciał... wiadomo, że nawet natura nas zakodowała.. obrotny facet, pewny siebie, umięśniony = poczucie bezpieczeństwa.. tylko czy znajdziecie takiego?), ale z kolei nie będzie was szanował? Czy naprawdę takie złe jest to, że facet ma szacunek do kobiety, dba o nią? Czy zaraz jest postrzegany jako ciepłe kluchy bez swojego zdania, pantoflarz? Gdzie jest ta granica, pomiędzy twardoszczękim macho a grubaskiem-przytulaskiem bez "coyones"? .... Ja tam uważam, że związek powinien być partnerski, oparty na wzajemnym szacunku, wspólnej miłości ale i racjonalności, takie ying-yang... Ale może się mylę...
Czego oczekuję od was? Hmm... parę próśb już padło.. A tak, piszcie co chcecie (oprócz pójścia do psychologa). Samo napisanie tych nieskładnych myśli bardzo mi pomogło... naprawdę... Nie ustanę w walce zwanej życiem... BO nie mam źle... a mogę mieć lepiej.. więc trzeba walczyć...
Pozdrawiam was i życzę miłego wieczoru
|
|