nayerre |
Wysłany: Śro 22:33, 02 Wrz 2015 Temat postu: Spowiedź samotnego chłopaka z Legnicy. |
|
Siema. To będzie dłuższy temat, bo muszę coś z siebie wyrzucić, nawet nie wiem czy dobrze trafiłem z tym forum, ale mniejsza o drobnostki. Tak więc weźcie kawę, herbatę, mleko i ciasteczka, czy co tam chcecie, i przeczytajcie co mam do wyłożenia. Albo nie. Wasz wybór.
No więc jestem sobie dziwnym 21 latkiem z Legnicy. Trzeba mi nadać jakieś imię, żeby nie było... Niech zostanie Nay. Tak po prostu. No więc jestem Nay i jestem samotny. Spytacie pewnie "Nay, dlaczego jesteś samotny?" Ano, bo taką sobie drogę w życiu obrałem. Dlaczego? Bo cztery lata temu przemyślałem sobie siebie, to jaki jestem, i stwierdziłem że nie ma sensu pracować nad sobą, że to nie da mi wyników takich, jakich potrzebuje. Dlaczego? Po pierwsze musiałbym całkowicie zmienić i przemodelować swój wygląd. I nie chodzi mi o garderobę, styl, fryzurę. Tylko o to że jestem spasiony, gruby, tłusty, zwał jak zwał. Do tego mam dość zabawną dolegliwość związaną z wyskakiwaniem wszelkich wspaniałych czerwonych rzeczy na twarzy. Bąbli, czy innego ścierwa. Tak więc powiecie "Idź do lekarza, dietetyka, na siłkę". Ano, mógłbym. Znaczy mogłem. Ale tego nie zrobiłem, bo w parze ze złym wyglądem idzie dość okrutny charakter. Jestem osobą bardzo szczerą, nieśmiałą i zamkniętą w sobie. Do tego dość leniwą w pewien sposób. Mam wiele wadliwych cech charakteru. Na przykład niską samoocenę. Każda osoba którą poznałem szybko odsuwała się ode mnie, gdyż najzwyczajniej w świecie odpychałem ją. W sumie nieświadomie, ale to robiłem. Dużo narzekam na siebie. Nie potrafiłem i dalej nie potrafię się zmienić pod kątem charakteru i psychiki. Dlatego też zmiana wyglądu nic by mi nie dała. Wtedy zamknąłem się w swoim świecie. Przez ostatnie 4 lata nic nie robiłem ze swoim życiem, ale to absolutnie nic. Po skończeniu szkoły został mi jeden jedyny przyjaciel, bo innych nigdy nie miałem. Komputer. No i internet. Tutaj spędzałem masę czasu. W sumie całe ostatnie 3 lata. Rok temu zacząłem pracować, i tak moje życie zataczało krąg praca-dom-komputer. Byłem z tego w sumie zadowolony. Bardzo. Nie brakowało mi ludzi dookoła mnie, miałem gry, fora, czaty, itp. Jednak co jakiś czas doskwierała mi samotność. Gorzka, i bolesna, jedyna kochanka do której zawsze się wraca, jednak każdy powrót jest boleśniejszy od poprzedniego. Teraz niestety trochę zmądrzałem. Odkąd pracuję poznaje ludzi ale szybko ich ignoruję, wymazuję ze swojego życia. Zacząłem raz na jakiś czas wychodzić z domu, to tu, to tam, jakiś grill ze starszymi znajomymi, raz czy dwa dyskoteka, ale i tak nic z tego nie miałem. Teraz dalej prowadzę ten sam tryb życia. Zamknięty w domu, przy komputerze, w kręgu dom-praca-komputer. Jednak samotność męczy mnie coraz bardziej, coraz mocniej. Nie mam z kim rozmawiać. Nie mam kolegów, koleżanek, przyjaciół, o dziewczynie nie wspomnę. I to boli. Każdego dnia bardziej. Chciałbym mieć dziewczynę. Taką z którą mógłbym wyjść, posiedzieć, potulić się... Zastanawiacie się pewnie na tym etapie czemu nic nie zrobię aby się zmienić. Nie wiem. Serio. Pewnie dlatego, że nie mogę uwierzyć w siebie. Całę życie, od małego byłem gnojony, wyzywany, obrażany, poniżany. Nikt mnie w sumie nigdy nie lubił. Czemu? Bo byłem grubym dzieciaczkiem. A z grubasów zawsze najlepiej się pośmiać. No trudno. Przez to nabrałem dystansu do siebie, ale też braku pewności siebie. Nie potrafię powiedzieć dziewczynie że mi się podoba, nawet spojrzeć na nią czy powiedzieć "cześć". Zapytacie też pewnie, co sprawiło że nagle poczułem samotność? Ano, albo dojrzewanie, albo fakt że poznałem kogoś. To zwykła szara dziewczyna niczym nie wyróżniająca się z tłumu. Bardzo mi się podoba. Często o niej myślę, czasem wymienię z nią SMSa czy dwa, byliśmy raz na piwie, ba, nawet z mojej inicjatywy, ale wiem że nawet choćbym chciał nic z tego nie będzie, bo ma chłopaka, a ja mam swój kodeks moralny i brak pewności siebie. Przez jakiś czas nawet myślałem że po prostu się zakochałem, ale tak naprawdę nie umiem nawet lubić czy być lubianym, co dopiero kochać i być kochanym. Zawsze bałem się, że jeśli ktoś mnie pokocha ja wszystko spartolę i zranię drugą osobę. Jest mi z tym wszystkim coraz ciężej, każdego dnia. Nie wiem co ze sobą zrobić, jak się zachować, nie wiem nic. Serio. To wszystko to dla mnie za dużo. Nie jest to jakiś dziwny krzyk o pomoc czy inne badziewie, po prostu chciałem się tego pozbyć. Chcecie pewnie też wiedzieć czemu "nie odejdę od kompa". Chciałbym. Ale co innego mogę zrobić, skoro nie mam nikogo z kim mógłbym nawet pogadać czy wyjść? Zauważyliście też pewnie że nie wypisałem nawet pojedynczej swojej zalety czy tez mocnej strony. Bo ich nie mam. Przynajmniej ja ich nie widzę.
Pozdrawiam, Filip.
@Edycja numer pierwsza
No więc tak. Psycho-lekarze (tak będzie prościej) to osoby których nigdy nie poproszę o radę. Nie dlatego, że mam do nich awers i ich nie lubię po mojej przygodzie którą bardzo krótko opisałem niżej (lekarz stwierdził po prostu że jestem poj**any i kazał mi wyjść). Nie chcę żeby jakiś lekarz-specjalista mieszał mi w głowie i na siłę zmieniał mój światopogląd biorąc za to kasę. Serio. Nie będę płacił komuś za próbę pomocy mojej osobie, gdyż wiem, że będzie to próba daremna.
Jak pewnie widzicie jestem też pesymistą. Złym smutnym strasznym okrutnym pesymistą który zawsze jest "na nie". I coś w tym jest. Nigdy nie widzę tak zwanego "promyczka nadziei" ani nic z tych rzeczy. Nie widzę motywacji, ani niczego co mogłoby mnie pchnąć ku optymizmowi. Jednak przejawiam objawy realizmu. Chyba. Generalnie jestem strasznym człowiekiem. Nienawidzę sam siebie. I tu trzeba przejść do następnej części. Kim jestem sam dla siebie? Nikim. Takim ot po prostu zerem. Wiem że pewnie zaraz powiecie że siedzę tu i użalam się nad sobą... bo w sumie po części tak jest. Nienawidzę siebie, i gdybym mógł to stanąłbym obok i walnął się w pysk tak mocno, żeby się nie obudzić. Jestem irytujący, denerwujący, w sumie nawet nie wiem dlaczego. Irytuje mnie własny głos. Cały ja. Widzę w sobie tylko wady. Nic więcej... Ludzie którzy niczym migawki przewinęli się przez moje życie czasem próbowali mi wmówić różne zaleta które niby posiadam. Ja ich nie dostrzegam, nigdy ich nie dostrzegałem. Ale wypiszę je, bo czemu nie?
- szczerość (którą osobiście uważam w swoim przypadku za wadę)
- fakt, że ponoć jestem miły, bardzo szanuję innych ludzi
- pomocny, troskliwy, kulturalny
- romantyczny (???), wrażliwy (i to ma być zaleta?), czuły.
- ciepły, empatyczny, pełen zrozumienia (tak, szkoda tylko że nie dla samego siebie)
- (tutaj powinny być cechy wyglądu takie jak "postawny" "silny" ale daruję je sobie. Wspominałem że jestem też sarkastyczny?)
- i wszelkie bzdety tupu "jedyny w swoim rodzaju" i inne pseudo motywujące bajdurzenie.
- "mam gadane", potrafię celnie wymierzyć słowną ripostę, mam ciekawe (cięte/wredne) poczucie humoru (czyli sarkazm),
- mam swoje zasady/kodeks, jestem pomocny...
Woo, dużo tych zalet. Tylko że... ja tych zalet nie mam. Nie wiem skąd ludzie dookoła mnie którzy przeplatali się przez moje życie brali te pomysły. Zawsze zakładałem że to było coś w stylu "a powiem mu coś miłego żeby się odwalił). Ale starczy tego dobrego. Jak już wspomniałem wyżej... czuję się samotny. Ale tak naprawdę (chyba) nie potrzebuję nikogo "bliskiego"... Bardziej potrzebny mi ktoś kto... bo ja wiem... okaże mi odrobinę szacunku i zainteresowania? Ktoś kto sam z siebie do mnie zagada, coś napisze czy to na tym całym fejsie, czy puści SMS. Zawsze kiedy odczuwałem chęć żeby z kimś pogadać/popisać siedziałem na FB gdzie niby mam jakichś znajomych, jednak po przejrzeniu ich listy stwierdziłem że nie mam odwagi to kogokolwiek się odezwać. Zawsze chciałem żeby był ktoś kto zainteresuje się mną od tak, napisze bez przyczyny i pogada przez te pół godziny.
Tak więc, dziękuję za wsparcie jakie okazało mi kilka osób tutaj. Trzy osoby odważyły się do mnie nawet napisać, chociaż dwie już nie dają znaku życia. Jak już wspominałem (lub nie) nie da się ze mną wytrzymać dłużej niż kilka godzin rozmowy. Nie wiem, czy to dlatego że jestem nudny, czy też dlatego że jestem.... jestem tak, jakby mnie nie było. Jakbym nie istniał. Bo ostatnimi czasy tak się właśnie czuję. Jakby mnie nie było. Czat, lista powiadomień i tablica na moim facebooku świecą pustkami, ostatnio pisałem tam z kimś 3 miesiące temu. Nieźle, nie? W każdym razie, ostatnio dużo myślałem, jednak nic nie wymyśliłem. Oprócz tego, że muszę odciąć swój prowizoryczny kontakt z dziewczyną o której pisałem w pierwszym poście. Jakiś czas temu zrobiłem dla niej prezent, dość duży, dzisiaj wraz z sąsiadem go jej dostarczyłem. Jej rodzina zmierzyła mnie chłodnym spojrzeniem jakby od razu chcieli mnie wyrzucić z mieszkania, dlatego też nie zostałem ani na chwilę. Gdy ją ujrzałem serce stanęło mi w gardle, ale opanowałem wszystkie dziwne słowa które cisnęły mi się na usta. Wtedy zrozumiałem, że muszę o niej zapomnieć. Wyrzucić ją ze swojego pustego łba. Myślenie o niej było dla mnie ostatnim promyczkiem światła w moim smętnym życiu który przebił się przez chmury smutku. Teraz tego promyczka już nie czuję. Nie wiem co ze sobą zrobić. Po prostu. Znaczy się, i tak nie zrobię nic, i będę tak swoje szare życie ciągnął latami przed siebie. Może jestem głupi, może leniwy, a może po prostu boję się jakichkolwiek zmian, bo wiem że szczęście jest ulotne i trwa tylko chwilę? Nie wiem. To wszystko jest dla mnie zbyt trudne. Teraz jako mały przerywnik od moich wywodów zacytuję piosenkę:
Nic nie rozumiesz, kiedy tu przychodzisz.
Nic nie rozumiesz, kiedy czas odchodzić.
Gdy jesteś dzieckiem chcesz by ci podali rękę
Gdy jesteś starcem chcesz by ci skrócili mękę
Gdy ci się nie udaje – mają cię za idiotę
Gdy coś ci się uda – obrzucą cię błotem
Przed tobą całe życie, z którym nie wiesz, co zrobisz
Może byłoby lepiej, gdybyś się nie urodził?
Przez cały dzień siedziałem w pustym mieszkaniu
Nie chciałem myśleć o całym zamieszaniu
Chwilę słuchałem muzyki, trochę się nudziłem
Dużo myślałem, jednak nic nie wymyśliłem
Wielu Ci wciska przepisy znakomite
Tysiące stronic i miliony liter
Sens życia za 15,99
Mam dość, idę spać a o której wstanę nie wiem...
Okej, dość tego karaoke. Wracamy (znowu, niestety) do mnie. Ktoś kiedyś sugerował mi "znajdź sobie motywację". No i jest w mojej głowie wizja pewnej motywacji. Miłość. Ale nie taka że ja kocham dziewczynę a ona nawet mnie nie zna. Miłość taka, no, normalna, taka żeby ktoś mnie też pokochał. Wiem, złudne marzenie. Ale wiem, że wtedy zrobiłbym wszystko żeby druga osoba była ze mnie dumna, zadowolona, i żeby było nam lepiej razem. Wtedy osiągnąłbym wszystko...
... przynajmniej tak sobie wmawiam. W każdym razie, pomińmy tę kwestię. Jest ona i tak nierealna. Mniejsza o trampki. Ktoś mi tez kiedyś mówił - chyba lekarz - idź do dietetyka. No, w sumie, chętnie. Ale wiecie czemu nie pójdę?
Wizyta raz w tygodniu minimum - 250zł
Dieta na 2tygodnie - 300zł
Cena diety na 2tygodnie - 400zł (produkty)
W skali miesiąca... 250x4 + 300x2 + 400x2 = "niechcemisięliczyćboitakmnieniestać".
No. Na razie to tyle. Jest jeszcze jeden "fikcyjny" akapit mojej historii, ale nie mam na razie siły ani weny aby o nim napisać. I tak nie zostałem tu zbyt dobrze ani ciepło przyjęty, więc nie wiem czy jest sens ciągnąć ten temat dalej.
Pozdrawiam, filip. Tym razem z małej literki, bo nie zasługuję na dużą. Duża litera na początku imienia "coś" znaczy. Ja jestem nikim. |
|